sobota, 26 listopada 2016

"Harry Potter i przeklęte dziecko" oraz parę słów o quidditchu

Prawdziwym hitem okazał się powrót do świata Harry'ego Pottera. Mowa o „przeklętym dziecku” napisanym przez Jacka Thorne'a do spektaklu o tej samej nazwie. Czy wydanie scenariusza w formie książki było dobrym pomysłem? To jest już sprawa indywidualna. Jednak nietrudno dopatrzyć się, że czytelnicy w większości dzielą się na dwie grupy o skrajnych opiniach. Albo pokochali „przeklęte dziecko”, albo je znienawidzili.

Czytając „Harry'ego Pottera i przeklęte dziecko” niestety nie poczułam klimatu poprzednich siedmiu tomów. Co więcej, miałam wrażenie, że to raczej fanfiction napisane na średnim poziomie. Bohaterowie są w dużej mierze wyprani z emocji, chociaż w tym wypadku zawiniła raczej forma scenariusza. Sztuka wystawiana w teatrze ma o tyle większy potencjał, że aktorzy mogą odgrywać emocje towarzyszące bohaterom. W książce pozostaje nam własna interpretacja i wyobraźnia. Ktoś powiedziałby, że to dobrze, ale kiedy teksty są sztywne, wymuszone i denne to nic już nie pomoże. Bardzo możliwe, że to wina tłumaczy. Jeszcze nie miałam okazji przeczytać oryginału, a z pewnością to zrobię. Póki co, odnoszę wrażenie, że Małgorzata Hesko-Kołodzińska oraz Piotr Budkiewicz zrobili najgorszą z możliwych zbrodni, a mianowicie – przetłumaczyli tekst bardzo dosłownie. Wielka szkoda, że Andrzej Polkowski nie zajął się tłumaczeniem tej części, ponieważ z poprzednimi poradził sobie wprost genialnie (może z drobnymi wyjątkami, bo mam niewielkie zastrzeżenia do tłumaczenia nazwisk). Tutaj nie chodzi o to, żeby tłumaczyć wszystko dosłownie, ale aby czytało się dobrze i sens pozostał ten sam. Sama znajomość języka angielskiego nie na wiele się zda. 

Wracając do bohaterów to nie są oni już tymi, których znaliśmy wcześniej. Harry, Ron i Hermiona musieli przez te 19 lat przerwy, między siódmą a ósmą częścią, przejść jakieś pranie mózgu. Nie będę owijać w bawełnę i napiszę wprost – Harry to nadęty cham, Ron to kiepska kopia próbująca dorównać Fredowi i Georgowi z czasów szkolnych, a Hermiona najzwyczajniej w świecie stała się głupia.

Scenariusz dotyczy przede wszystkim syna Harry'ego – Albusa Severusa, który jest... naprawdę wybitnie głupim nastolatkiem. Zaczynam już nadużywać tego słowa, ale ono opisuje większą część tego, co czytałam.

Czas na jakieś plusy. W sztuce bardzo dużą rolę odgrywa młody Scorpius Malfoy. Wreszcie pojawia się postać, która wśród pozostałych bohaterów wydaje się bardzo dobrze wykreowana. Potrafi rozbawić, a także jest po prostu uroczym dzieciakiem. No i przede wszystkim ma coś w głowie i potrafi wyciągać konsekwencję ze swoich czynów. Pozytywnie zaskoczył mnie również Draco Malfoy, który również się zmienił, ale jest to zmiana bardzo realna. Osoby, które czytały już książkę lub informacje podane przez Rowling mogą wiedzieć, że mam na myśli pojawienie się w jego życiu Astorii wraz z jej odmiennymi przekonaniami. W skrócie: Draco Malfoy stał się inteligentną i odpowiedzialną osobą.

Najtrudniejsza sprawa przedstawia się z oceną fabuły. Szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie tego na scenie teatru (chociaż nadal mam nadzieję, że nagranie sztuki zostanie sprzedane i wyemitowane w kinach!). Główny wątek dotyczy podróży w czasie, który pokazuje, że nawet najdrobniejsze zmiany w przeszłości mogą mieć ogromny wpływ na rozwój wydarzeń. Pomysł był dobry, ale jego wykonanie wręcz budzi politowanie. No i te wypowiedzi. Ostrzegam przed małym spoilerem, niżej podaję kilka cytatów, które są tak żałosne, że muszę je wypisać.
„Przed państwem Cedrik Doskonały Diggory!”, „Tak jest, oto Harry Przebojowy Potter!” - te zdania w książce wypowiada Ludo Bagman. W 'prawdziwym' „Harrym Potterze” nigdy nie padły tak durne przymiotniki, które budzą zażenowanie. Nie to jest najgorsze. Jedną stronę dalej możemy przeczytać: „Dziewczęta mdleją, gdy pikuje, by się ukryć, i krzyczą unisono: Panie Smoku, nie rób krzywdy naszemu Cedrikowi!”. Co? CO?! Właśnie resztki klimatu się rozwiały...
Ciekawym posunięciem wydaje mi się wątek dotyczący koszmarów sennych Harry'ego Pottera. Odrobinę poznajemy dzięki nim młodego Harry'ego – sierotę, wychowaną przez wujostwo, które nigdy nie traktowało go na równi ze sobą.

Dochodząc do sedna trzeba wspomnieć, że nie brakuje czarnego charakteru. Swoją drogą, łatwo się domyślić, kto nim jest. W pewnym sensie można zrozumieć postępowanie tej postaci. Kieruje nią przede wszystkim rozgoryczenie. Myślę, że gdyby taka postać pojawiła się w serii Rowling to mogłaby zachować się podobnie. Jednak tym, co tutaj nie pasuje jest samo powstanie owej postaci. Jest to po prostu irracjonalne do granic możliwości.

Pominę fakt, że nasz czarny charakter, jak i Harry posiadają, w pewnym sensie, zdolność jasnowidzenia. Jak? To samo pytanie zadaję sobie. Pominę również skomentowanie zakończenia „Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka”, bo kłóci się ono z tym, co napisała J.K. Rowling w poprzednich częściach.

Kto jest tytułowym przeklętym dzieckiem? Nie jest to do końca jasne i można interpretować na wiele sposobów. Mogę przypasować tutaj przynajmniej cztery postacie. Każda z nich jest na swój sposób przeklęta. Jedna ze względu swoją historię, druga na dziedzictwo, kolejna przez plotki, a ostatnia przez rodziców. Może właśnie w tym tkwi sęk? Może każda z tych postaci jest „przeklętym dzieckiem”?
Podsumowując „Harry Potter i przeklęte dziecko” jest w moim mniemaniu kiepskim fanfiction, od którego nie można oczekiwać cudów. Sztukę czyta się bardzo szybko i na szczęście bardzo szybko idzie o niej zapomnieć. Trochę obawiałam się, że jeśli książka wypadnie źle to zepsuje mi ona obraz pozostałych części. Jednakże potraktowałam ją jako odmienną, osobną historię i powoli wymazuję ją z pamięci. Miło było przez chwilę udawać, że może magia odżyje, jednak to tylko złudne nadzieje.
Parę razy się śmiałam, zdarzyło mi się także wzruszyć. Mimo wcześniejszych, raczej ostrych słów, książka ma swoje zalety. Polecam ją fanom Harry'ego Pottera, ale nikomu poza nim, bo nie warto. Może akurat wpasuje się w Wasz gust. W mój, niestety, ósma część Harry'ego nie trafiła.


Pozostając w temacie świata Harry'ego Pottera to udało mi się zdobyć unikatową książkę, pod tytułem „Quidditch przez wieki”. Jest to świetny dodatek dla osób zainteresowanych historią tego sportu, a także zasadami z nim związanych. Przyznam, że o wiele lepiej bawiłam się czytając ten króciutki poradnik niż wyżej wspomniany scenariusz sztuki.

czwartek, 1 września 2016

Cudownie ocalona Anastazja Romanowa? Czy zwykła oszustka?

Jedną z moich ulubionych bajek z dzieciństwa jest „Anastazja”, która powstała w 1997 roku dzięki studiu 20th Century Fox Film Corporation. Przedstawione zostały losy Ani, która straciła pamięć i trafiła do sierocińca, a teraz postanawia odnaleźć swoją rodzinę. W tym celu dziewczyna wyrusza do Sankt Petersburga, gdzie poznaje Dymitra, który zamierza uczynić z niej zaginioną księżniczkę Anastazję.
Kiedy byłam mała myślałam tylko o tym jak piękna jest historia, w której śliczna Ania odnajduje swoją rodzinę, zakochuje się, a jeszcze do tego okazuje się zaginioną córką cara Mikołaja II. A temu wszystkiemu towarzyszą cudowne piosenki oraz mały dreszczyk emocji, bo przecież ktoś musiał być „tym złym”. W tym wypadku padło na Rasputina, czarownika, który doprowadził do zagłady carskiej rodziny Romanow. Dotychczas uważałam, że historia cudownie odnalezionej Anastazji to jedna wielka bujda, wymysł studia i reżyserów, aby uraczyć małe dziewczynki wspaniałą produkcją. Ale czy te zdarzenia są rzeczywiście stuprocentowo wymyślone? Nie powiedziałabym.

Nigdzie nie trafiłam na wypowiedzi twórców, którzy mogliby zasugerować, że bajka zawiera jakieś ziarno prawdy. Jednakże w internecie natrafiłam na bardzo interesujący artykuł dotyczący Anny Anderson. Całość możecie przeczytać TUTAJ.

Po poszperaniu w internecie udało mi się ustalić następujące fakty. W 1920 roku uratowano i umieszczono w szpitalu psychiatrycznym kobietę, która próbowała popełnić samobójstwo, skacząc z mostu. Po miesiącach leczenia wypowiedziała ona następujące słowa: „Nazywam się Anastazja Nikołajewna Romanowa, jestem cudownie uratowaną córką cara Mikołaja II”. W tamtych czasach tych „cudownie ocalonych” członków carskiej rodziny było od groma, dlatego nie wzbudziło to większych sensacji.

Jednak z czasem zrobiło się o niej głośno. Kobieta znała sekrety i informacje dotyczące carskiej rodziny, o których teoretycznie nie mogła wiedzieć. Zaczęto wątpić. Może rzeczywiście była księżniczką Anastazją? Kobiecie udało się przekonać ówczesne rosyjskie elity, co do swojej tożsamości. Jednakże z czasem zaobserwowano u niej agresję nietypową dla członków rodziny Romanow. Do tego nie posługiwała się językiem rosyjskim, mimo iż go rozumiała, gdy ktoś do niej mówił. Swoje potknięcia próbowała zatuszować mówiąc, że wskutek traumy, którą przeżyła, utraciła częściowo pamięć.

Kiedy wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych zaczęła posługiwać się pseudonimem Anna Anderson. W końcu wynajętemu przez krewnych carskiej rodziny, Martinowi Knopfowi udało się ustalić, że Anna jest w rzeczywistości Franciszką Szankowską, robotnicą z kaszubskiej fabryki. Jednak nie wszyscy uwierzyli w przedstawione dowody, a sama Anna starała się ignorować tego typu oskarżenia.

Dopiero po śmierci Anny Anderson, udało się porównać materiał DNA, który wykluczył powiązanie z rodziną Romanowów. Natomiast porównanie DNA z rodziną Franciszki wypadło pozytywnie.
Tak oto zdemaskowano Franciszkę Szankowską. Mówi się, że ona sama umarła w przekonaniu, że jest księżniczką Anastazją.

Zaczęłam pisać o bajce, a przeszłam do biografii oszustki z Polski. Widzicie powiązanie? Czy ta bajka opowiada wymyśloną historię ocalałej księżniczki Anastazji czy może wcale nie jest ona tak kolorowa i przedstawione zostały losy Anny Anderson?
Małe porównanie bajkowej Ani z Anną Anderson:
- obie posługiwały się imieniem Anna
- twierdziły, że cierpią na zanik pamięci
- miały wybuchowy charakter (prawdziwa Anastazja Romanowa była uosobieniem spokoju)
- jedna i druga pozytywnie zdały test wiedzy dotyczący rodziny Romanow i życia na dworze (w bajce Ania wyuczyła się tych faktów dzięki pomocy Dymitra i Władymira; Anna Anderson zabrała tę tajemnicę do grobu, do dziś nie wiadomo skąd znała szczegóły z życia Anastazji, jednakże podejrzewa się, że zdradził je ktoś blisko związany z rodziną Romanowów)
- podawały się za księżniczkę Anastazję mimo braku dowodów (w bajce – Ania nie robiła tego w złym celu, chciała znaleźć swoją rodzinę, w rzeczywistości – nie wiadomo, może chciała zgarnąć należną Anastazji część majątku?)

W takim razie o kim tak naprawdę jest bajka „Anastazja”? Myślę, że odpowiedź pada już w pierwszych minutach produkcji, kiedy caryca Maria mówi o swojej wnuczce Anastazji: „Ale już nigdy nie było dane nam się spotkać” oraz „Nie ujrzałam jej już nigdy”. Te słowa mogą sugerować, że spotkana pod koniec dziewczyna zdecydowanie nie była Anastazją.

To moja interpretacja, jednakże nie mogę się pozbyć wrażenia, że 20th Century Fox w dużej mierze opierało się na losach Anny Anderson.

Temat ten traktuję, jako ciekawostkę. Mimo że trochę ugodził mnie fakt, że bajka może opowiadać losy oszustki, a nie księżniczki, to nadal uważam ją za jedną z moich ulubionych. Sądzę, że jest świetnie wykonana! Oczywiście te zakłamania historyczne również są zrozumiałe. Bajki są tworzone z myślą o dzieciach, a raczej rozstrzelanie rodziny Romanowów i pokazanie, że oszustwo może ujść płazem niekoniecznie nadaje się dla dziecięcych oczu i uszu, prawda?

Tym, którzy jeszcze nie widzieli „Anastazji” bardzo polecam obejrzenie! Nigdy nie jest za późno na dobrą bajkę, niezależnie od tego, ile ma się lat. :)


Zdjęcia zostały znalezione w Google.
nr 1 - ,,Anastazja'' (1997 rok)
nr 2 - Franciszka Szanckowska/ Anna Anderson
nr 3 - Anastazja Nikołajewna Romanowa


Oglądaliście „Anastazję”? Jakie jest Wasze zdanie na temat Anny Anderson?

wtorek, 30 sierpnia 2016

Światło, którego nie widać - Anthony Doerr

 Po książce „Światło, którego nie widać” spodziewałam się łzawej historii miłosnej na tle wojny, czegoś w stylu „Jeźdźca Miedzianego”. Kiedy w trakcie czytania zorientowałam się, że to całkiem inny typ powieści, poczułam się nieco rozczarowana. Jednak nie chciałam się zbyt szybko zrażać do tej książki, a tym bardziej, od razu jej odrzucać. Na początku nie widziałam sensu w fabule. Czekałam, aż pojawi się jakiś cel, do którego bohaterowie będą dążyć. Jednak w powieści nie ma wartkiej akcji, która sprawia, że serce bije jak szalone. Ot, zwykła obyczajówka na tle historycznym.

Nagroda Pulitzera i wszystkie zachwyty mówiące, że to ogromne odkrycie literackie brzmią obiecująco, prawda? Jednak ja zachwycona nie byłam. Nie bardzo rozumiem fenomen tej książki. Według mnie jest ona zwyczajnie przeciętna.

Anthony Doerr podzielił książkę na dwie historie. Jedna opowiedziana została z perspektywy Wernera, niemieckiego chłopca, którego pasją są radia. Z czasem staje się on prawdziwym profesjonalistą w naprawianiu oraz montowaniu nowych odbiorników radiowych. Dzięki tym zdolnościom chłopiec zostaje przyjęty do Wehrmachtu, gdzie dostaje szansę wykazania się swoimi umiejętnościami. Druga historia dotyczy niewidomej dziewczynki Marie-Laure, która każdy dzień spędza, ucząc się na pamięć okolicznych uliczek, bram, a nawet kratek ściekowych z miniaturowego modelu stworzonego przez ojca. Po latach, podczas II wojny światowej, Paryż przestaje być bezpiecznym miejscem, więc mężczyzna wraz z córką uciekają do Saint-Malo. Kiedy dochodzi do oblężenia miasteczka losy Wernera i Marie-Laure się splatają (ale nie liczcie na to, że to nastąpi szybko). Dodam, że książka jest wyłącznie fikcją historyczną.

Trochę męczył mnie fakt, że rozdziały miały po dwie lub trzy strony i nieugięcie przeplatały się do końca książki. Mimo wszystko wolę przeczytać jeden długi, coś wnoszący rozdział niż jeden krótki i to do tego o zainteresowaniu Marie-Laure ślimakami (by zaraz przejść do wyłapywania szpiegów dzięki radioodbiornikom przez Wernera i z powrotem wrócić do Marie-Laure, która przez trzy strony wraca do domu). Jeśli chodzi o historię chłopca wcielonego do Wehrmachtu to mówię jak najbardziej tak, była to ta ciekawa część, którą czytałam z wielką przyjemnością. Natomiast historia Marie-Laure mnie nie porwała. Naprawdę godne podziwu jest wyuczenie się makiety miasta na pamięć, ale autor niekoniecznie musiał tak to rozwijać i wplatać jeszcze w to opowieść o jakimś zaczarowanym kamieniu, który przynosi nieszczęście.

To co mnie najbardziej zastanawia to opisy książki. Zacytuję fragment ze strony wydawnictwa ZnakTak zaczyna się poruszająca historia zakazanej miłości dwojga ludzi (...). Że co? Nie chce zbytnio zdradzać wam fabuły, ale wierzcie mi, jeśli czytacie Światło, którego nie widać właśnie dla tej „zakazanej miłości” to się nie doczekacie.

Wiem, że bardziej skupiłam się na wadach powieści, ale zirytowały mnie one na tyle, że musiałam się tym z Wami podzielić. Raz jeszcze powtórzę, że historia Wernera była naprawdę ciekawa i przedstawiała nieco inny obraz Niemca. Pokazuje, że nie można wszystkich wrzucać do jednego wora i mówić, że każdy Niemiec jest zły.

Jeśli za oknem leje deszcz, a wichura sprawia, że drzewa aż skrzypią to śmiało możecie sięgnąć po tę powieść, by zająć czymś czas ;)

Może ktoś z Was również czytał tę książkę i odniósł podobne lub odmienne wrażenia?

piątek, 8 lipca 2016

Zanim się pojawiłeś - Jojo Moyes

Niepewnie podchodzę do list książkowych bestsellerów. Masówki niezbyt mnie pociągają, a tym bardziej romanse. Ostatecznie do przeczytania tej pozycji zachęciły mnie zachwycające się koleżanki oraz, o dziwo, film!

„Zanim się pojawiłeś” to nie tylko opowieść o miłości, ale także o utracie, odkrywaniu samego siebie oraz spełnianiu marzeń i ambicji.

Lou Clark można nazwać ekstrawagancką ze względu na jej nietypowy styl ubierania. Wiedzie spokojne, ubogie życie pracując w kawiarni Bułka z Masłem. Kiedy traci pracę nie potrafi znaleźć innego zajęcia, którym mogłaby zajmować się przez dłuższy okres. W końcu trafia do rodziny Traynorów, jako opiekunka mężczyzny z porażeniem czterokończynowym. Jak Lou poradzi sobie z nowym wyzwaniem? Will Traynor przez wypadek stracił całą energię życiową. Czy Lou uda się to odmienić? I jaki sekret odkryje podczas wykonywania swoich obowiązków?

Przyznaje, że książka bardzo mnie wzruszyła. Nie jest banalna, ani przewidywalna. Łzy leciały mi ciurkiem, ale nawet nie próbowałam ich zatrzymać. Czytając kolejne strony na przemian śmiałam się i płakałam. Tak jak już wspomniałam, nie jestem fanką tego typu książek i po przeczytaniu jej nie miałam reakcji: woooow! Po prostu była ona dla mnie bardzo przyjemną lekturą, ale śmiem także stwierdzić, że genialną w swoim gatunku.

Na początku nie mogłam przywyknąć do języka autorki. Sama nie wiem dlaczego, bo pani Moyes z pewnością ma lekkie pióro. Dopiero po kilkudziesięciu stronach z satysfakcją stwierdziłam, że styl autorki przestał mi przeszkadzać. Ale nie warto się tym zrażać, bo treść nadrabia za wszystkie niedociągnięcia.

Przedtem nie miałam styczności z Jojo Moyes, ale myślę, że to idealny czas, aby nadrobić te zaległości. W sprzedaży jest już druga część, kontynuacja losów Lou Clark, a ja jestem bardzo ciekawa, co działo się po wydarzeniach z „Zanim się pojawiłeś”.

Nie mogę nic nie powiedzieć o filmie, który (jako jeden z naprawdę nielicznych) podobał mi się bardziej od książki! Obsada była zachwycająca, Emilia Clark dała popis fantastycznej sztuki aktorskiej, a kroku dotrzymywał jej Sam Claffin. Bardzo spodobała mi się również rola Matthew Lewisa, jako Patricka, chłopaka Lou. Muzyka, reżyseria, scenariusz – wszystko wypadło perfekcyjnie i nie mogłam oczekiwać niczego więcej. Film nadal jest emitowany w kinach, także jeśli macie okazję to koniecznie wybierzcie się na „Zanim się pojawiłeś” :)

Jeśli szukasz książki:
1) przy której miło spędzisz wieczór,
2) która wzbudzi w Tobie morze emocji,
3) z ciekawymi bohaterami (Lou Clark w jej rajstopach „pszczółkach” w czarno-żółte paski na pewno można nazwać ciekawą),
4) która nie tylko jest rozrywką, ale również uczy,
...to jest to idealna propozycja dla Ciebie! :)


sobota, 18 czerwca 2016

Półroczne podsumowanie książkowe

Na początku roku założyłam się z koleżanką ze studiów o to, która przeczyta więcej stron książek. Obydwie dużo czytamy, więc zakład miał być dla nas przyjemnością. Było to wtedy, gdy W. straciła zapał do książek i nie potrafiła znaleźć motywacji, aby do nich wrócić. Ten zakład dał jej niezłego kopa i już w maju zdążyła mnie sporo przegonić! Dla mnie najważniejsze jest to, że świetnie się bawimy podczas tych „wyścigów”, a zwłaszcza, że udało mi się przeczytać wiele naprawdę genialnych książek :)
Łącznie do dnia dzisiejszego przeczytałam 50 książek i jestem w połowie 51. Oto lista:
  1. Uczennica Maga – Trudi Canvan
  2. Agnes Grey – Anne Bronte
  3. Anioł Burz – Trudi Canavan
  4. Oskar i pani Róża – Eric-Emmanuel Schmitt
  5. Kapłanka w Bieli – Trudi Canavan
  6. Krew elfów – Andrzej Sapkowski
  7. Katedra Marii Panny w Paryżu – Victor Hugo
  8. Entliczek pentliczek – Agata Christie
  9. Czas pogardy – Andrzej Sapkowski
  10. Chrzest ognia – Andrzej Sapkowski
  11. Ostatnia z Dzikich – Trudi Canavan
  12. Głos Bogów – Trudi Canavan
  13. Wieża Jaskółki – Andrzej Sapkowski
  14. Śmierć na Nilu – Agata Christie
  15. W dalekim kraju – Linda Holeman
  16. Morderstwo na polu golfowym – Agata Christie
  17. Dziewczyna z pociągu – Paula Hawkins
  18. Marilyn, ostatnie seanse – Michael Schneider
  19. Millennium. Co nas nie zabije – David Lagercrantz
  20. Pani Jeziora – Andrzej Sapkowski
  21. A.B.C. - Agata Christie
  22. Zbuntowana – Veronica Roth
  23. Słonie mają dobrą pamięć – Agata Christie
  24. Wierna – Veronica Roth
  25. Rywalki – Kiera Cass
  26. Ptaszyna – Linda Holeman
  27. Elita – Kiera Cass
  28. Rywalki. Książę i gwardzista – Kiera Cass
  29. Dziesięciu Murzynków/ I nie było już nikogo – Agata Christie
  30. Tajemnica Siedmiu Zegarów – Agata Christie
  31. Zagadka Błękitnego Ekspresu – Agata Christie
  32. Jedyna – Kiera Cass
  33. Rywalki. Królowa i faworyta – Kiera Cass
  34. Kochanka słońca – Sanda Gulland
  35. Morderstwo w Mezopotamii – Agata Christie
  36. Następczyni – Kiera Cass
  37. Tragedia w trzech aktach – Agata Christie
  38. Cztery – Veronica Roth
  39. 4.50 z Paddington – Agata Christie
  40. Piękna debiutantka – Siri Mitchell
  41. Spotkanie w Bagdadzie – Agata Christie
  42. Rusłan i Ludmiła – Aleksander Puszkin
  43. Siedem dni łaski – Carla Gracia Mercade
  44. Korona – Kiera Cass
  45. Dobrani – Ally Condie
  46. Doktor Jekyll i pan Hyde – Robert Louis Stevenson
  47. Córka Twórcy Królów – Philippa Gregory
  48. Jeździec Miedziany – Paullina Simons
  49. Tatiana i Aleksander – Paullina Simons
  50. Syrena – Kiera Cass
  51. Ogród letni – Paullina Simons


Wśród tych książek znalazły się prawdziwe perełki. Z czystym sercem polecam powieści Andrzeja Sapkowskiego, o których pisałam TUTAJ oraz twórczość Trudi Canavan, o której także wspomniałam już na tym blogu: KLIK
Większość wymienionych pozycji jest autorstwa Agaty Christie. Na początku wybierałam je dlatego, że były małe i łatwo było mi zabrać taką książkę do torby i czytać jadąc na lub wracając z uczelni. Później wypożyczałam z biblioteki kolejne części, dlatego, że bardzo mi się spodobała zabawa w detektywa! Książki Christie są lekkie, idealne na wieczór, odpoczynek na świeżym powietrzu czy jazdę autobusem.

Nie będę się rozpisywać na temat wszystkich pozycji, ale przedstawię Wam małe podsumowanie:

Najlepsza książka: Doktor Jekyll i pan Hyde – Robert Louis Stevenson (Recenzję można przeczytać TUTAJ).

Najgorsza książka: Dobrani – Ally Condie (Pomysł na fabułę zapowiadał się naprawdę świetnie, ale miałam wrażenie, że autorka nie potrafi pokierować swoich myśli w odpowiednim kierunku i wyszły flaki z olejem).
Największe zaskoczenie: Jeździec Miedziany – Paullina Simons (Spodziewałam się kiepskiego romansidła, a okazało się, że mam styczność z piękną opowieścią na tle wojny. Autorka postarała się, aby całość wypadła bardzo realistycznie, a opisy tego, co działo się podczas oblężenia Leningradu budzą dreszcz. Kolejne części wypadają nieco gorzej, ale i tak warto je przeczytać! Zwłaszcza część drugą, w której pojawia się więcej opisów wojny. Bardzo lubię takie klimaty).

Największe rozczarowanie: Oskar i pani Róża – Eric-Emmanuel Schmitt (Tak, wiem. Wszyscy są zachwyceni tą książką i postacią Oskara. Dla mnie nie było nic zachwycającego w tej historii. Nie wzruszyłam się, ani nie zmusiłam do większych przemyśleń na jej temat. Po prostu Schmitt nie trafił w mój gust, ale zamierzam dać mu jeszcze jedną szansę ;)

Najbardziej zapadła mi w pamięć: również Jeździec Miedziany – Paullina Simons.


Ciężko powiedzieć coś o każdej z książek, gdy jest ich tyle, dlatego teraz będę publikować taki post co miesiąc :) Przy mniejszej ilości powinno pójść łatwiej. Jeśli macie jakieś pytania odnośnie którejś z wymienionych pozycji to chętnie odpowiem. Jeśli chcielibyście przeczytać recenzję, którejś z nich to także czekam na taką informację!

A co Wy czytaliście w tym roku? Jaka książka się Wam spodobała najbardziej?


edit: Znacie może książki o tematyce podobnej do „Jeźdźca Miedzianego”? Chętnie przeczytałabym coś jeszcze w tym stylu :)

sobota, 11 czerwca 2016

Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson

 Zdaje się, że większość ludzi słyszała o Jekyllu i Hydzie, jednak mało kto potrafi powiedzieć coś więcej na ten temat. Byłam jedną z tych osób zanim zdecydowałam się sięgnąć po tę pozycję. Myślę, że śmiało mogę nazwać ją jedną z najbardziej kanonicznych w dziejach literatury. Nowela Roberta Louisa Stevensona, pod tytułem „Doktor Jekyll i Pan Hyde” to prawdziwa perełka wśród klasyków. Mimo że mało mówi się o tej książce to łatwo idzie doszukać się różnorodnych nawiązań w filmach, serialach, komiksach czy też nawet bajkach. Często wątek Jekylla i Hyde wykorzystuje się w sposób żartobliwy, co bardzo mnie smuci, ponieważ przez to odnoszę wrażenie, że prawdziwe przesłanie utworu gdzieś zanikło.

Nowela prowadzona jest z perspektywy cenionego prawnika Uttersona, który przez przypadek dowiaduje się o dziwnej i niepokojącej sytuacji, w którą wmieszany został mały, pokraczny człowiek o nazwisku Hyde. Zdarzenie poszłoby w niepamięć, gdyby nie fakt, że Hyde wszedł do budynku należącego do doktora Henry'ego Jekylla – serdecznego przyjaciela Uttersona. Prawnik prowadzony instynktem postanawia zbadać sprawę, która wydaje mu się podejrzana. Z czasem odkrywa mrożącą krew w żyłach prawdę łączącą Jekylla i Hyde'a. Jaki związek mają ze sobą te dwie skrajne osobowości? Dlaczego doktor Jekyll faworyzuje pana Hyde'a? Co kryje ta mroczna tajemnica? Przyznam szczerze, że od początku wiedziałam, co łączy te dwie postaci, więc nie pojawił się w moim wypadku element zaskoczenia. Jednak z zapartym tchem pochłaniałam kolejne strony, aby dowiedzieć, w jaki sposób Stevenson rozwinie historię.


Tytułowi bohaterowie nie należą do tych, których można od razu przejrzeć. Są to złożone osobowości i zrozumienie ich wraz z kolejnymi stronami było dla mnie bardzo fascynujące. Henry Jekyll, jako postać pozytywna już od początku wzbudził moją sympatię, chociaż chwilami wydawał mi się nieco dziwny i skryty. Z kolei Edward Hyde to stereotypowy przykład typa spod ciemnej gwiazdy. W przeciwieństwie do swojego protegowanego jest niski i krępy, a jego charakter budzi odrazę. W przypadku Jekylla pogodziłam się z faktem, że skrywa on jakąś tajemnicę, jednakże czytając o Hydzie próbowałam odnaleźć jakieś motywy jego postępowań. Było to niełatwe wyzwanie, jednak ostatecznie myślę, że poczynania tego człowieka, jego złe uczynki, agresywność i sam nieprzyjemny sposób bycia były powodowane lękiem. Tutaj pojawia się kolejne pytanie: czego mógł się bać taki człowiek jak on? Jego instynkt samozachowawczy, który cechował strach i agresja doprowadził, aż do popełnienia morderstwa.

Autor w swojej noweli podkreśla dwoistość ludzkiej natury. Pokazuje, że w człowieku drzemią dwa przeciwne charaktery i każdego dnia zmagamy się ze swoją gorszą stroną. Myślę, że jest to bardziej psychologiczny punkt widzenia odwiecznej walki dobra ze złem. Niejednokrotnie obiło mi się o uszy, że „Doktor Jekyll i pan Hyde” Stevensona to pozycja, którą każdy psycholog – czy też osoba aspirująca do tego zawodu – nie może trzymać w dłoni i dokładnie nie przyswoić. Jednak śmiało polecam tę książkę każdemu, kogo fascynuje złożoność ludzkiej psychiki.

Akcja nie jest pełna napięcia, ani nie nabiera szalonego tempa, za którym nie sposób nadążyć. Jednak w połączeniu z przystępnym językiem, książka sprawia, że czyta się ją bardzo szybko i przyjemnie. Uważam, że Stevenson nie skupił się tyle na rozrywce czytelnika, co na zmuszeniu do przemyśleń na temat egzystencji. Według mnie jest to ogromny plus książki.

Na jednej ze stron internetowych przeczytałam, że podobno Stevenson intensywnie rozmyślał nad stworzeniem dzieła mówiącego o dwoistości człowieczej natury, a proces ten spowodował, że pomysł mu się przyśnił. Sen ten został jednak zakłócony przez żonę autora, która zaniepokojona jego krzykami, postanowiła go obudzić. Ten z kolei zganił ją za przerwanie tak imponującego horroru. Nigdy nie dowiemy się, ile w tym prawdy, lecz liczy się fakt, że nowela została po raz pierwszy opublikowana w 1886 roku. Za to bardzo autorowi dziękuję! Ten klasyk zapisze się w mojej pamięci, jako jedna z najlepszych z przeczytanych książek.

Idealnym podsumowaniem będzie następujący cytat zawarty przez Roberta Stevensona w Doktorze Jekyllu i panu Hydzie:

Przekleństwo ludzkości polega więc na tym, że dwie sprzeczne natury są ze sobą na wieki złączone, że w otchłani dręczącego sumienia muszą toczyć tragiczne, nie kończące się boje.



Standardowo polecam cover piosenki "Alive" z musicalu "Jekyll i Hyde" w wykonaniu niesamowitego Adriana Wiśniewskiego. Ten mężczyzna jest fantastycznym wokalistą oraz aktorem! :) Bez jego głosu w głośniku nie napisałabym ani jednej pracy zaliczeniowej na studia :D


środa, 27 kwietnia 2016

Wilcza zamieć

Do „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego podeszłam bardzo niepewnie. Nie wiedziałam, czego się spodziewać po tej książce, zwłaszcza, że polska literatura nigdy nie kojarzyła mi się zbyt dobrze.

Zaczęłam od opowiadań „Ostatnie życzenie” oraz „Miecz przeznaczenia”. Książki okazały się (w moim odczuciu) bardzo przyjemne i intrygujące. Nie do końca odpowiadała mi forma opowiadań, bo historie kończyły się zbyt szybko. Jednak, kiedy do mojej ręki trafiła pierwsza część cyklu - „Krew elfów”, momentalnie zakochałam się w świecie wykreowanym przez Sapkowskiego! Kolejne części czytałam jedna za drugą. Wpadłam wręcz w ciąg, którego nie sposób było przerwać.





Jeśli lubicie fantastykę to jest to zdecydowanie pozycja, którą mogę polecić z czystym sumieniem.
Od teraz bohaterowie tacy jak Yennefer, Geralt, Ciri, Jaskier czy Regis pozostaną w moim sercu do końca życia :) Jeśli przeczytacie to przekonacie się sami, dlaczego te postacie są tak niezwykłe!

Na mnie czeka jeszcze „Sezon Burz” i już na samą myśl niecierpliwie tupię nogą.

W cyklu „Wiedźmin” nie brakuje przygód, romansów, brutalności, magii, prawdziwej miłości, humoru (zwłaszcza ten oferowany przez Jaskra jest wprost wyborny!), ani też przeznaczenia.

Dodatkowo przed chwilą na kanale Studia Accantus pojawił się nowy film, a mianowicie „Wilcza zamieć”, czyli cover piosenki „Pieśń Priscilli” pochodzący z gry „Wiedźmin 3: Dziki Gon”. Osobiście jestem zachwycona wykonaniem Sylwii Banasik! Jej głos, aż emanuje emocjami! Piosenka opowiada o miłości Yennefer i Geralta. Zachęcam do wysłuchania! Film zamieszczam poniżej.
O Studiu Accantus wspomniałam już w TYM poście.


sobota, 16 kwietnia 2016

Bombshell, czyli Marilyn Monroe

Marilyn Monroe to jedno z najbardziej znanych nazwisk na świecie. Nawet tyle lat po jej śmierci, (chyba) każdy ma od razu przed oczami tę śliczną, zawsze uśmiechniętą blondynkę. Czy jest ktoś, kto nie kojarzy zdjęcia w białej podwianej sukience, zrobionego przy skrzyżowaniu Alei Lexington i 52 ulicy?

Odkąd pamiętam, moja siostra była kompletnie zafascynowana osobą Marilyn Monroe. Nie podzielałam jej pasji, dopóki nie obejrzałam filmu „Pół żartem, pół serio”. Mój zachwyt nad tą produkcją był naprawdę ogromny. Tematyka nie jest ambitna: dwóch muzyków będących w tarapatach, przebiera się za kobiety, aby dołączyć do damskiego zespołu jazzowego, gdzie spotykają piękną Sugar. Jednakże wykonanie jest wprost wyborne! Zaśmiewałam się do łez. Gra aktorska Curtisa, Lemmona, Monroe i Browna tworzy prawdziwie komiczny efekt. Teraz komedie są skierowane na rozbawianie poprzez dyskryminację innych, przekleństwa oraz aluzje dotyczące seksu. Pod tym względem „Pół żartem, pół serio” to zdecydowanie wyższa półka : )

Przyznam jeszcze, że przed obejrzeniem tego filmu widziałam serial „Smash”, który podsycił moje zaciekawienie symbolem seksu lat 50. Opowiada on o scenarzystach tworzących musical o życiu Marilyn Monroe. Klimat pierwszego sezonu jest świetny! Piosenki, kostiumy, choreografie – to wszystko sprawia, że nie można się wprost oderwać. Drugi sezon jest dla mnie już zbyt naciągany, ale i tak oglądało się go przyjemnie. Był to dla mnie ciekawy zarys biografii Marilyn.

Kolejne pozycje z filmografii MM zagłębiły we mnie dozgonne przekonanie, że ta kobieta była nie tylko piękna. Była świetną aktorką, która sprawdzała się zarówno w komediach, jak i w dramacie. Miała niesamowity, seksowny głos. Kiedy mówiła, brzmiało to jak szeptanie do ucha kochanka, a kiedy śpiewała, wibracje w jej głosie potrafiły oczarować. Filmy z jej udziałem, które szczególnie polecam to:
- „Mężczyźni wolą blondynki” (1953)
- „Jak poślubić milionera” (1953)
- „Książę i aktoreczka” (1957)
- „Pół żartem, pół serio” (1959)
- „Pokochajmy się” (1960)
- „Skłóceni z życiem” (1961)

Wreszcie przyszedł czas na przeczytanie mojej pierwszej biografii Marilyn Monroe. Wybrałam „Marilyn. Ostatnie seanse” autorstwa Michela Schneidera, którą zarekomendowała mi siostra. Chciałabym powiedzieć, że się nie zawiodłam, ale nie mogę tego zrobić, bo byłoby to zbyt brutalne. Biografia Marilyn okazała się po prostu bardzo smutną historią i mogę jedynie powiedzieć, że jest mi przykro. Jest mi przykro, że życie tak niesamowitej osoby było przesiąknięte smutkiem i samotnością.
Urodziła się 1 czerwca 1926 roku, jako Norma Jeane Mortenson/Baker. Nigdy nie poznała swojego biologicznego ojca, a jej matka Gladys nie potrafiła go wskazać, gdyż miała wtedy wielu kochanków.
Dzieciństwo Normy pozbawione było ciepła. Wędrowała od domu do domu, nie mając swojego miejsca. Matka oddała ją do rodziny zastępczej, gdy ta miała zaledwie 2 tygodnie, by upomnieć się o swoje dziecko 7 lat później. Jednak choroba psychiczna Gladys nie pozwoliła jej mieszkać zbyt długo z córką. Jej przyjaciółka zaopiekowała się Normą, lecz wkrótce po tym oddała (już) 9-letnią dziewczynkę do sierocińca. Dopiero w 1937 roku Norma Jeane zamieszkała ze swoim kuzynostwem. W 1942 roku ponownie ją odrzucono. Znowu zabrakło dla niej miejsca. Wtedy po raz pierwszy wyszła za mąż.
Pozwoliłam sobie nakreślić lata, kiedy Marlin Monroe była dzieckiem, ponieważ miało to ogromny wpływ na jej dalsze życie. Chyba nic dziwnego, że jako dorosła osoba chodziła do psychoterapeuty. Przez całe życie czuła się niekochana i nie potrafiła wypełnić tej pustki. Mówiono: „nigdy nie była sama, ale zawsze samotna”. Myślę, że to trafne słowa. Wokół niej zawsze kręciło się wielu ludzi, jednak mało kto potrafił do nie dotrzeć. Nie otwierała serca dla każdego. Zaufanie nie przychodziło tak łatwo. Przez 36 lat życia, Marilyn Monroe mieszkała w aż 43 domach. Do samego końca nie potrafiła zaleźć swojego miejsca...
Wiele osób mówi: „osiągnęła sukces, bo się sprzedała”, „musiała ubierać się kuso, żeby zwracać na siebie uwagę”, itd.
Mimo że bardzo szanuję jej osobę to muszę tutaj przyznać częściową rację. Mianowicie: tak, Marilyn Monroe sypiała z wieloma mężczyznami, ale Norma Jeane – nie. To był tylko fragment roli, którą grała całe życie. Ona sama mówiła raczej: „Ja się nie sprzedaję. Pozwalam się kupować”. Po poznaniu jej, dostrzegam znaczącą różnicę. Uważam, że Marilyn robiła to, ponieważ wiedziała, że łóżko to najprostsza droga, a przecież wycierpiała już wystarczająco w swoim życiu. Nie będę jej tłumaczyć, ale nie podoba mi się też, że ktoś ją osądza. To były jej decyzje, jej prywatne sprawy. Nie czerpała z tego przyjemności, pozwalała w ten sposób innym wypromować swoją osobę.

Temat krytykowania krótkich i wydekoltowanych sukienek noszonych przez MM to dla mnie zwykła kpina. Po pierwsze: takie ubrania nosiła głównie w filmach, gdyż wymagały tego jej role. Po drugie: dlaczego nie ma nosić dekoltu, kiedy posiadała tak fantastyczną, seksowną budowę ciała? Mnie osobiście bardziej podoba się, kiedy ktoś ma duży dekolt przy sukience, niż gdy jest ubrany jak zakonnica od brody po kostki. Nie chce nikogo obrażać. Chcę powiedzieć, że każdy ma swój gust i korzysta z figury na własny sposób. A po trzecie: widzieliście zdjęcie Marilyn w golfie? Naprawdę nie musiała za pomocą stroju zwracać na siebie uwagi. Nawet w łachmanach wyglądałaby nieziemsko, jak prawdziwy symbol seksu!


Jak już wspomniałam Marilyn korzystała z usług psychoterapeuty. „Ostatnie seanse” to historie i problemy, o których mówiła podczas swoich wizyt u doktora Ralpha Greensona, a także wspomnienia osób, które ją znały. Każdy, kto miał z nią bliższy kontakt przyznał, że była niezwykle samotną kobietą. Do końca życia zmagała się z faktem, że była opuszczona przez własną matkę.

Jej znajomi mówili, że nie była głupiutką blondynką. Wręcz przeciwnie, opisują ją, jako bystrą intelektualistkę. Potrafiła dobrze to wykorzystać sprzedając swój image. Marilyn czytała takie książki jak na przykład „Ulisses” czy „Źdźbła trawy". Jednym z jej najbliższych przyjaciół był pisarz Truman Capote, który z myślą o niej napisał książkę „Śniadanie u Tiffany'ego”. W bliskich relacjach pozostawała również z fotografem Miltonem Greenem. 

Niestety aktorka z czasem zaczęła miewać problemy z alkoholem i narkotykami. Spóźniała się na plan, gdyż jak twierdziła „jeśli czekają to znaczy, że Cię chcą”. Szukała akceptacji nawet w takich drobiazgach. Wszystko, byle być kochaną.
Szczególnie znana jest sytuacja, kiedy podczas obchodów urodzin prezydenta Kennedy'ego, Marylin wykonała utwór „Happy Birthday”, będąc pod wpływem alkoholu. Wytwórnia, z którą współpracowała zakazała jej występu na uroczystości, który mimo wszystko złamała.
Podczas kręcenia ostatniego (niedokończonego) filmu, pt. „Słodki kompromis”, aktorka była w fatalnym stanie. Zapominała kwestie, miała nieobecny wzrok lub wcale nie pojawiała się na planie filmowym.

5 sierpnia 1962 roku, Marilyn Monroe zmarła wskutek przedawkowania. Do dziś okoliczności pozostają niewyjaśnione i budzą wiele kontrowersji. Jest wiele spekulacji: czy to było samobójstwo? Czy zginęła przez niekompetencje terapeuty, którego alibi nigdy nie zostało potwierdzone, a który mógł zaaplikować jej zbyt dużą ilość leków? Czy może było to morderstwo z powodu jej powiązania z rodziną Kennedy? Jedno jest pewne. Normę Jeane zabiła Marilyn Monroe, która była rolą jej życia.


Może kogoś zainteresowała historia skromnej, nieśmiałej Normy Jeane, która stała się Marilyn Monroe? A może macie swoje ulubione aktorki lub aktorów z tamtych lat? 

niedziela, 27 marca 2016

„Umiejętnościami można pokonać siłę”, czyli o Trudi Canavan i jej twórczości

Ostatnio czytam bardzo dużo książek fantasy, a dzięki temu udało mi się odkryć prawdziwą perełkę. Mowa o twórczości Trudi Canavan. Poniższy tekst polecam osobom gustującym w tymże gatunku lub dla tych, którzy pragną spróbować czegoś nowego.

Trudi Canavan to australijska pisarka i publicystka. W 1999 roku zdobyła nagrodę Aurealis dla najlepszego opowiadania fantasy, pt. „Szepty dzieci mgły”.

Wiele osób zadaje pytanie: czy wszystkie pomysły na powieść fantasy zostały już wyczerpane? Trudi Canavan podczas wywiadu odpowiedziała: Wszystko już zostało kiedyś wymyślone. Jednak nie zupełnie zostało napisane w tej samej kombinacji. A szczególnie w tym gatunku, częścią wyzwania i radości z pisania jest budowanie na czymś, co było już stworzone kiedyś”. Według mnie są to bardzo trafne słowa, ponieważ czyż nie jest tak, że nawet podobne historie mogą zostać opowiedziane w zupełnie inny sposób?


Trylogia Czarnego Maga
1) Gildia Magów
2) Nowicjuszka
3) Wielki Mistrz
Imardin to największe miasto, a zarazem stolica Kryalii, państwa rządzonego przez króla oraz chronionego przez wyszkolonych żołnierzy i wielkich magów. Gildia Magów jest zaś odpowiednikiem współczesnej uczelni, która przyjmuje za swoje mury osoby wywodzące się z bogatych rodów, posiadające magiczny potencjał. Ich dotychczasowa monotonia zostaje zaburzona, kiedy podczas oczyszczania miasta z żebraków, młoda dziewczyna przełamuje barierę i trafia kamieniem w głowę jednego z magów. Od tego momentu rozpoczyna się pościg za nieświadomą potencjału swojej mocy Soneą. Ucieczka nie jest jedynym problemem dziewczyny. Magia, którą posiada, z każdym dniem staje się coraz trudniejsza do opanowania.


Do trylogii trzeba zaliczyć także jej prequel, pt. „Uczennica Maga”.
Książka opisuje wydarzenia, które miały miejsce setki lat przed czasami „Gildii Magów”. Tessia to nastoletnia dziewczyna, której największym zainteresowaniem jest profesja Uzdrowiciela. Jednak w świecie, w którym żyje, Gildia Uzdrowicieli niechętnie przyjmuje kobiety. Sytuacja Tessi odmienia się, gdy dziewczyna nieświadomie posługuje się magią w domu Mistrza Dakona. Mag przyjmuję ją jako swoją uczennicę.


Trylogia Zdrajcy
1) Misja Ambasadora
2) Łotr 
3) Królowa Zdrajców
Młodzieniec o imieniu Lorkin postanawia wyruszyć w podróż, aby odnaleźć „nową magię”. Przystaje więc na propozycję asystowania Ambasadorowi Gildii w Sachace. Chłopak liczy na to, że jego badania wzmocnią pozycję Gildii w Kryalii. Zamierzeniem jest również zniesienie niewolnictwa w Sachace. Monotonię zakłóca próba morderstwa Lorkina. Podczas ucieczki młody mag odkrywa coś, co może okazać się progresem w rozwoju magii. Książki są sequelem Trylogii Czarnego Maga.



Era Pięciorga
1) Kapłanka w Bieli
2) Ostatnia z Dzikich
3) Głos Bogów
Pieczę nad ludem Cyrklian sprawuje pięciu bogów za pośrednictwem swoich najwyższych kapłanów, zwanych Białymi. Auraya zostaje zauważona w młodym wieku i szybko zaczyna wykazywać się swoimi zdolnościami, dzięki czemu awansuje na jedną z Białych. Mimo braku doświadczenia, już wkrótce zostaje wystawioną na ciężką próbę. Wszystko wskazuje na to, że szykuje się wojna religijna między Cyrklianami a Pentadrianami, na których czele stoją Głosy – tamtejsze odpowiedniki Białych. 




Trylogia Prawo Milenium
1) Złodziejska magia
2) Anioł Burz
3) Successior's Son – przewidywana premiera: listopad 2016
Książki z tej trylogii dzielą się na dwie historie. Jedna z nich opowiada przygody studenta archeologii – Tyena. Chłopak odnajduje tajemniczą księgę, która przedstawia mu się, jako Vella. Okazuje się, że była ona kiedyś czarodziejką, lecz została przemieniona w księgę przez najpotężniejszego czarnoksiężnika tamtych czasów. Tyen postanawia pomóc Velli poszukując informacji jak z powrotem przemienić ją w człowieka. Przy okazji odkrywa, że istnieją inne światy i możliwość podróżowania między nimi...
Druga z historii przedstawia Rielle, która przez przypadek odkrywa, że ma talent magiczny. Nie byłoby to nic wielkiego, gdyby nie fakt, że w jej świecie używanie magii przez kogoś innego niż kapłani uznaje się za okradanie aniołów. Czy pokusa okaże się na tyle silna, że Rielle zaryzykuje ich gniew?


Mam nadzieję, że w tych krótkich opisach zamieściłam wystarczająco, aby zachęcić do przeczytania tych książek :)

Za co kocham książki Trudi Canavan?
Przede wszystkim jej historie są bardzo dopieszczone i spójne. Każdy szczegół ma swoje wyjaśnienie, a w książkach nie ma urwanych wątków. Ma oryginalne pomysły, które umie wykorzystać do samego końca. Książki są przyjemnie napisane, można się w nich zatracić nawet na kilka godzin. Poza tym, Trudi Canavan tworzy najwspanialsze postacie męskie w gatunku fantasy, o jakich czytałam! Szczególnie postacie Anakina z Trylogii Czarnego Maga oraz Mirara z Prawa Milenium są nieziemskie. Oto przykład „papierowych bohaterów”, w których można się zakochać. Ale niech panowie się nie załamują! Zapewniam, że także znajdziecie powód, aby polubić te postacie ;)

Nie odrzucaj czegoś, czego nie znasz.
~Trudi Canavan, „Uczennica Maga”

Moc nic nie znaczy, jeśli mag ma przegniłe serce.
~Trudi Canavan,  „Gildia Magów”


Znacie książki Trudi Canavan? A może mieliście styczność, z którymś z jej opowiadań?

Zdjęcia zostały znalezione w wyszukiwarce grafiki Google.


czwartek, 10 marca 2016

Studio Accantus

Studio Accantus to studio nagraniowe, którego celem jest popularyzowanie musicalu w Polsce. Reżyser studia, Bartosz Kozielski stara się uchwycić piosenki z filmów animowanych oraz musicali w jak najlepszy sposób, łącząc niepospolite barwy głosów. Studio Accantus to współpraca twórców oraz wykonawców wprowadzających w życie projekty autorskie. Nagrania ich wykonań można zobaczyć na kanale YouTube: STUDIO ACCANTUS. Z kolei na OFICJALNEJ STRONIE studia pojawia się możliwość kupna biletów na aktualnie organizowane koncerty.
Na kanał tego studia nagraniowego natrafiłam przez przypadek. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam i nie wiedziałam jak wiele traciłam! Ostatecznie przesłuchiwałam piosenkę za piosenką, zachwycając się niesamowitymi i różnorodnymi barwami głosów polskich wykonawców. Szczególnie do gustu przypadł mi jeden z męskich wokali. Mianowicie, na myśli mam Jakuba Jurzyka. Jedno z jego wykonań możecie podziwiać poniżej.


Jest to polska wersja piosenki „Lune” wykonywanej przez Brunona Pellietera we francuskim musicalu „Notre-Dame de Paris” (1999).

Mimo że nie jestem znawcą jeśli chodzi o śpiew, to z całą pewnością mogę powiedzieć, że Kuba posiada ogromny talent!

Nie mogę nie wspomnieć także o Adrianie Wiśniewskim, który sprawia, że aż dostaję gęsiej skórki, kiedy go słucham. Oprócz tego jego gra mimiką sprawia, że całokształt wydaje się po prostu genialny!

Jest to polska wersja piosenki „Wenn Das Schicksal Dich Ereilt” z musicalu „Rudolf: Afera Mayerling”

Jeśli chodzi o żeński wokal to spodobała mi się Natalia Piotrowska, która posiada piękny kobiecy, a zarazem mocny, operowy głos. Wyobraźcie sobie moją radość, kiedy znalazłam wykonanie piosenki w duecie Kuby Jurzyka oraz Natalii Piotrowskiej!

Jest to polska wersja piosenki „The phantom of the opera” wykonywanej, m.in. przez Gerarda Butlera oraz Emmy Rossum w filmie „Upiór w operze” (2004).


Filmy Studia Accantus dodawane są co tydzień. Poniżej parę innych, równie świetnych wykonań. Miłego słuchania! :)








Znacie Studio Accantus? Któraś z piosenek szczególnie przypadła Wam do gustu?

piątek, 4 marca 2016

Książki młodzieżowe

Czytać nałogowo zaczęłam w gimnazjum. Do teraz pamiętam niemalże codzienne wędrówki do biblioteki. Na początku chodziłam tam ze względu na Przyjaciółkę, która już wtedy pochłaniała książki w ekspresowym tempie. Jednak szybko sama zakochałam się w tych przytulnych czterech ścianach wypełnionych półkami z najróżniejszymi powieściami. Lawirowałam między regałami, palcami delikatnie gładząc grzbiety książek. Czułam się komfortowo, prawie jak w domu. Prędko zdałam sobie sprawę, że czytanie stanie się moim konikiem.
W tym okresie udało mi się przeczytać te książki, które do dziś sprawiają, że mogę uciec do swojej krainy dzieciństwa, jak i te, które były tak okropne, że pozostawało mi się śmiać. Nie zrozumcie mnie źle. Nie żałuję ani jednej przeczytanej kartki.
Parę wybranych pozycji wspominam bardzo dobrze i ich tytułami chciałabym się dzisiaj podzielić. Może akurat znajdziecie wśród nich coś dla siebie, dla swoich dzieci czy chociażby dla ukochanej siostrzenicy. 


1. Seria „Harry Potter” - J. K. Rowling
O chłopcu, który przeżył, słyszał chyba każdy. Jest to zdecydowanie pozycja numer jeden na mojej liście, do której wracam przynajmniej raz w roku. Rowling wprowadziła mnie w świat magii, tajemnic i niezwykłych przygód. Ta seria zawiera wszystko, co powinien mieć w sobie gatunek fantasy. Powieść przedstawia nam losy osieroconego chłopca, nad którym pieczę sprawuje ciotka Petunia Dursley i jej rodzina. Już na początku historii możemy się domyślać, że Harry nie miał w domu Dursleyów łatwego życia. Wyśmiewanie i popychanie przez swojego kuzyna oraz terroryzowanie przez wujka z pewnością nie ubarwiło (w przyjemny sposób) jego dzieciństwa. Wszystko obiera przeciwny bieg, kiedy w domu zaczynają pojawiać się tajemnicze listy zaadresowane do Harry'ego. Niedługo potem chłopiec dowiaduje się prawdy o swoich rodzicach i samym sobie...

Ostrzegam! 7-tomowa seria o Harrym Potterze może zabrać was w świat, z którego nie będziecie chcieli wracać :)


2. „Atramentowa trylogia” – C. Funke 
Kolejna pozycja z dzieciństwa, która skradła moje serce. W tej trylogii także spotykamy się z gatunkiem fantasy. Meggie Folchart to dziewczynka, która mieszka ze swoim ojcem w wynajętym domu. Córkę i ojca łączy miłość oraz pasja do książek. Ich sielankowe życie zmienia się wraz z przybyciem dawnego znajomego. Człowieka zwanego Smolipaluchem.

Jeśli interesują was intrygi, walka, magia i niewyobrażalna miłość do słowa pisanego to zdecydowanie powinniście sięgnąć po tę książkę.



3. Seria „Felix, Net i Nika” - R. Kosik
Tym razem coś z polskiej literatury science-fiction. Seria wciąż jest wydawana, a ja bez wstydu przyznaję, że nadal z niecierpliwością wyczekuję nowych części w księgarni. Przygody tytułowych bohaterów zwierają w sobie wątki spiskowe, historyczne, takie z dreszczykiem emocji czy o światach alternatywnych, pozwolą zmierzyć się ze sztuczną inteligencją lub zabiorą w świat snów. Osobiście czytałam wszystkie części po kolei, ale książki nie są na tyle połączone ze sobą, że nie można by ich czytać wybiorczo. Każda część jest inna, a dzięki temu z łatwością można znaleźć coś dla siebie.

4. „Marina” - C.R. Zafón 
Thriller, który sprawił, że nie mogłam się od niego oderwać przez kilka godzin. Główny bohater Oscar Drai poznaje fascynującą dziewczynę o imieniu Marina. Wkrótce zagłębiają się w skrywane tajemnice Barcelony, a te przesiąknięte są budzącymi zgrozę wydarzeniami. Co więcej finał owej historii ma się dopiero wydarzyć.

W książkach Zafóna oprócz ciekawej fabuły można liczyć zawsze na barwne opisy Barcelony, które zapierają dech w piersiach. 
Starszym czytelnikom polecam „Grę Anioła” i „Cień wiatru” tego samego autora ;)


5. Seria „Tunele” - R. Gordon, B. Williams

Tym razem bieg wydarzeń przenosi nas... pod ziemię. Will Burrows zabiera nas w podróż do podziemnego świata, aby odnaleźć zaginionego ojca. Przygody, które mają miejsce w tunelach momentami potrafią przerazić, ale przede wszystkim umiejętnie pochłaniają uwagę czytelnika. Budzący grozę jest schemat świata, w którym postaci dorosłych są wypaczone i nie można na nich polegać.







Wymienione wyżej książki to moi faworyci książek młodzieżowych. Z nimi mogłam dorastać i to one wykształciły mój gust.
Inne powieści dla młodzieży zdarzało mi się czytać także w późniejszym czasie, więc z ogromnym zapałem polecam:
1. „Serię Niefortunnych Zdarzeń” - D. Handler
2. „Klucz do zaświatów” - D. Poblocki
3. „Więzień labiryntu” - J. Dashner
4. „Hobbit” - J.R.R. Tolkien*
5. „Igrzyska śmierci” - S. Collins


A Wy macie swoje ulubione książki z czasów dzieciństwa? Czy wpłynęły w jakiś sposób na Wasz gust?

wtorek, 23 lutego 2016

O psim życiu

 Leżę wygodnie na własnym łóżku. Jest godzina popołudniowa, a moje okno wychodzi na wschód, więc w pokoju panuje półmrok. Nie przeszkadza mi to. Latarenka na parapecie ociepla pomieszczenie. Cynamon i jabłko – mój ulubiony zapach świeczki roznosi się po pokoju. Obok stoją fioletowe tulipany. Już niemalże czuję wiosnę. Weszła do mojego kącika, teraz tylko czekać, aż jej zasięg zacznie się powiększać.
W jednej ręce trzymam książkę. „Katedra Marii Panny w Paryżu” Victora Hugo. Ale o tym w innym poście.
Druga ręka głaszczę miękkie futro. Delikatnie drapię ją za uchem. Ona leży obok mnie, spokojna, ufna. Pozwala oddawać się tym pieszczotom. Jak mogłabym jej nie kochać? Jest prawie jak moje dziecko. Jak najwierniejsza przyjaciółka. Nazywa się Pusia i jest psem. Towarzyszy mi od 2006 roku, kiedy postanowiłam się nią zaopiekować. Była wtedy półrocznym psiakiem. Nie miała łatwego życia. Wyrzucono ją z samochodu na środku drogi, gdzieś przy lesie. Pozostawiono ją samą sobie. Nikt z jej poprzednich właścicieli nie przejmował się czy sobie poradzi. To nic, że była jeszcze szczeniakiem. Zapewne załatwiała swoje potrzeby tam, gdzie nie miała – bo nikt jej nie nauczył, że nie wolno. Obgryzała meble – bo po co brać pod uwagę, że będą jej wypadać mleczaki i na pewno swędzą ją dziąsła. A może była po prostu prezentem dla dzieci, który się znudził?
Jak już powiedziałam, Pusia nie miała lekkiego życia. Kiedy ją znalazłam była pokaleczona. W strupach. Prawdopodobnie była bita.
Kiedy jakikolwiek mężczyzna brał do ręki smycz, żeby ją wyprowadzić na spacer, kuliła się u jego stóp, jakby w oczekiwaniu na zadane razy. 
Samochód przyprawiał ją o dreszcz. Widząc, że kierujemy się w jego stronę zaczynała się czołgać po ziemi jak prawdziwy zawodowy żołnierz na wojnie. Co mógł sobie myśleć pies? Że jeśli wsiądziemy do auta to okażę się kolejną osobą, która postanowi się jej pozbyć? Samochody budziły wspomnienie. Wspomnienie o porzuceniu.

Wystarczyło dać jej trochę ciepła, własny kącik i obdarzyć miłością, której tak bardzo potrzebowała. Teraz jest zupełnie innym psem. Chętnie przychodzi się przytulać, kiedy widzi smycz to aż skacze z radości, a jazda samochodem to sama przyjemność, bo można wystawić łepek za szybę i poczuć jak wiatr osusza jęzor i targa futro.
Najbardziej lubi biegać po polu i ryć dziury, a później przyjść do domu i ułożyć się obok mnie, wiedząc, że jest bezpieczna i kochana.





Problem porzucania zwierząt to temat powszechny. W szczególności dotyczy psów, ale nie można zapomnieć o kotach. Część z nich trafia do schronisk, ale pozostałe żyją na ulicy, licząc na resztki jedzenia z osiedlowej knajpy. Według Biura Ochrony Zwierząt w 2014 roku w schroniskach było, aż 86 tysięcy psów. Dla porównania w 2006 roku ilość wyłapanych psów wynosiła 75 tysięcy. Tutaj możecie znaleźć statystyki: http://www.boz.org.pl/raport/2014/02.htm
Znęcanie się nad zwierzętami to kolejna kwestia, która boli mnie jeszcze bardziej. Ostatnio widziałam reportaż (niestety nie pamiętam jak się nazywał), w którym odebrano psy mężczyźnie, który je katował. Trzymał kilkanaście psów, wszystkie przywiązane na grubych łańcuchach do budy. Obroże tak pokaleczyły im szyje, że wrosły w skórę. Przerażający obraz. Widząc takie rzeczy nie mam wątpliwości, że największym potworem na tym świecie jest człowiek.

Dlatego apeluję do wszystkich: błagam, starannie przemyślcie sprawę przed decyzją o przygarnięciu psa! To nie jest zabawka, którą można się bawić i wyrzucić, gdy się znudzi. To żyjąca istota, czująca tak samo jak my.

Nie kupujcie psów, adoptujcie je. W schroniskach czeka wiele zwierząt, które potrzebują opieki. Jeśli zależy wam na psach rasowych to takie również można znaleźć w schroniskach. Wystarczy zadzwonić i popytać. Czy rodowód naprawdę ma większe znaczenie niż życie? To tylko papierek. Papierek nie pokocha Cię bardziej niż wdzięczne zwierzę.
Zwierzę to
NIE ZABAWKA
Nie kupuj i nie adoptuj 
ZWIERZĄT
jako
PREZENTU
lub pod wpływem
IMPULSU


Popularne

Obsługiwane przez usługę Blogger.