sobota, 26 listopada 2016

"Harry Potter i przeklęte dziecko" oraz parę słów o quidditchu

Prawdziwym hitem okazał się powrót do świata Harry'ego Pottera. Mowa o „przeklętym dziecku” napisanym przez Jacka Thorne'a do spektaklu o tej samej nazwie. Czy wydanie scenariusza w formie książki było dobrym pomysłem? To jest już sprawa indywidualna. Jednak nietrudno dopatrzyć się, że czytelnicy w większości dzielą się na dwie grupy o skrajnych opiniach. Albo pokochali „przeklęte dziecko”, albo je znienawidzili.

Czytając „Harry'ego Pottera i przeklęte dziecko” niestety nie poczułam klimatu poprzednich siedmiu tomów. Co więcej, miałam wrażenie, że to raczej fanfiction napisane na średnim poziomie. Bohaterowie są w dużej mierze wyprani z emocji, chociaż w tym wypadku zawiniła raczej forma scenariusza. Sztuka wystawiana w teatrze ma o tyle większy potencjał, że aktorzy mogą odgrywać emocje towarzyszące bohaterom. W książce pozostaje nam własna interpretacja i wyobraźnia. Ktoś powiedziałby, że to dobrze, ale kiedy teksty są sztywne, wymuszone i denne to nic już nie pomoże. Bardzo możliwe, że to wina tłumaczy. Jeszcze nie miałam okazji przeczytać oryginału, a z pewnością to zrobię. Póki co, odnoszę wrażenie, że Małgorzata Hesko-Kołodzińska oraz Piotr Budkiewicz zrobili najgorszą z możliwych zbrodni, a mianowicie – przetłumaczyli tekst bardzo dosłownie. Wielka szkoda, że Andrzej Polkowski nie zajął się tłumaczeniem tej części, ponieważ z poprzednimi poradził sobie wprost genialnie (może z drobnymi wyjątkami, bo mam niewielkie zastrzeżenia do tłumaczenia nazwisk). Tutaj nie chodzi o to, żeby tłumaczyć wszystko dosłownie, ale aby czytało się dobrze i sens pozostał ten sam. Sama znajomość języka angielskiego nie na wiele się zda. 

Wracając do bohaterów to nie są oni już tymi, których znaliśmy wcześniej. Harry, Ron i Hermiona musieli przez te 19 lat przerwy, między siódmą a ósmą częścią, przejść jakieś pranie mózgu. Nie będę owijać w bawełnę i napiszę wprost – Harry to nadęty cham, Ron to kiepska kopia próbująca dorównać Fredowi i Georgowi z czasów szkolnych, a Hermiona najzwyczajniej w świecie stała się głupia.

Scenariusz dotyczy przede wszystkim syna Harry'ego – Albusa Severusa, który jest... naprawdę wybitnie głupim nastolatkiem. Zaczynam już nadużywać tego słowa, ale ono opisuje większą część tego, co czytałam.

Czas na jakieś plusy. W sztuce bardzo dużą rolę odgrywa młody Scorpius Malfoy. Wreszcie pojawia się postać, która wśród pozostałych bohaterów wydaje się bardzo dobrze wykreowana. Potrafi rozbawić, a także jest po prostu uroczym dzieciakiem. No i przede wszystkim ma coś w głowie i potrafi wyciągać konsekwencję ze swoich czynów. Pozytywnie zaskoczył mnie również Draco Malfoy, który również się zmienił, ale jest to zmiana bardzo realna. Osoby, które czytały już książkę lub informacje podane przez Rowling mogą wiedzieć, że mam na myśli pojawienie się w jego życiu Astorii wraz z jej odmiennymi przekonaniami. W skrócie: Draco Malfoy stał się inteligentną i odpowiedzialną osobą.

Najtrudniejsza sprawa przedstawia się z oceną fabuły. Szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie tego na scenie teatru (chociaż nadal mam nadzieję, że nagranie sztuki zostanie sprzedane i wyemitowane w kinach!). Główny wątek dotyczy podróży w czasie, który pokazuje, że nawet najdrobniejsze zmiany w przeszłości mogą mieć ogromny wpływ na rozwój wydarzeń. Pomysł był dobry, ale jego wykonanie wręcz budzi politowanie. No i te wypowiedzi. Ostrzegam przed małym spoilerem, niżej podaję kilka cytatów, które są tak żałosne, że muszę je wypisać.
„Przed państwem Cedrik Doskonały Diggory!”, „Tak jest, oto Harry Przebojowy Potter!” - te zdania w książce wypowiada Ludo Bagman. W 'prawdziwym' „Harrym Potterze” nigdy nie padły tak durne przymiotniki, które budzą zażenowanie. Nie to jest najgorsze. Jedną stronę dalej możemy przeczytać: „Dziewczęta mdleją, gdy pikuje, by się ukryć, i krzyczą unisono: Panie Smoku, nie rób krzywdy naszemu Cedrikowi!”. Co? CO?! Właśnie resztki klimatu się rozwiały...
Ciekawym posunięciem wydaje mi się wątek dotyczący koszmarów sennych Harry'ego Pottera. Odrobinę poznajemy dzięki nim młodego Harry'ego – sierotę, wychowaną przez wujostwo, które nigdy nie traktowało go na równi ze sobą.

Dochodząc do sedna trzeba wspomnieć, że nie brakuje czarnego charakteru. Swoją drogą, łatwo się domyślić, kto nim jest. W pewnym sensie można zrozumieć postępowanie tej postaci. Kieruje nią przede wszystkim rozgoryczenie. Myślę, że gdyby taka postać pojawiła się w serii Rowling to mogłaby zachować się podobnie. Jednak tym, co tutaj nie pasuje jest samo powstanie owej postaci. Jest to po prostu irracjonalne do granic możliwości.

Pominę fakt, że nasz czarny charakter, jak i Harry posiadają, w pewnym sensie, zdolność jasnowidzenia. Jak? To samo pytanie zadaję sobie. Pominę również skomentowanie zakończenia „Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka”, bo kłóci się ono z tym, co napisała J.K. Rowling w poprzednich częściach.

Kto jest tytułowym przeklętym dzieckiem? Nie jest to do końca jasne i można interpretować na wiele sposobów. Mogę przypasować tutaj przynajmniej cztery postacie. Każda z nich jest na swój sposób przeklęta. Jedna ze względu swoją historię, druga na dziedzictwo, kolejna przez plotki, a ostatnia przez rodziców. Może właśnie w tym tkwi sęk? Może każda z tych postaci jest „przeklętym dzieckiem”?
Podsumowując „Harry Potter i przeklęte dziecko” jest w moim mniemaniu kiepskim fanfiction, od którego nie można oczekiwać cudów. Sztukę czyta się bardzo szybko i na szczęście bardzo szybko idzie o niej zapomnieć. Trochę obawiałam się, że jeśli książka wypadnie źle to zepsuje mi ona obraz pozostałych części. Jednakże potraktowałam ją jako odmienną, osobną historię i powoli wymazuję ją z pamięci. Miło było przez chwilę udawać, że może magia odżyje, jednak to tylko złudne nadzieje.
Parę razy się śmiałam, zdarzyło mi się także wzruszyć. Mimo wcześniejszych, raczej ostrych słów, książka ma swoje zalety. Polecam ją fanom Harry'ego Pottera, ale nikomu poza nim, bo nie warto. Może akurat wpasuje się w Wasz gust. W mój, niestety, ósma część Harry'ego nie trafiła.


Pozostając w temacie świata Harry'ego Pottera to udało mi się zdobyć unikatową książkę, pod tytułem „Quidditch przez wieki”. Jest to świetny dodatek dla osób zainteresowanych historią tego sportu, a także zasadami z nim związanych. Przyznam, że o wiele lepiej bawiłam się czytając ten króciutki poradnik niż wyżej wspomniany scenariusz sztuki.

czwartek, 1 września 2016

Cudownie ocalona Anastazja Romanowa? Czy zwykła oszustka?

Jedną z moich ulubionych bajek z dzieciństwa jest „Anastazja”, która powstała w 1997 roku dzięki studiu 20th Century Fox Film Corporation. Przedstawione zostały losy Ani, która straciła pamięć i trafiła do sierocińca, a teraz postanawia odnaleźć swoją rodzinę. W tym celu dziewczyna wyrusza do Sankt Petersburga, gdzie poznaje Dymitra, który zamierza uczynić z niej zaginioną księżniczkę Anastazję.
Kiedy byłam mała myślałam tylko o tym jak piękna jest historia, w której śliczna Ania odnajduje swoją rodzinę, zakochuje się, a jeszcze do tego okazuje się zaginioną córką cara Mikołaja II. A temu wszystkiemu towarzyszą cudowne piosenki oraz mały dreszczyk emocji, bo przecież ktoś musiał być „tym złym”. W tym wypadku padło na Rasputina, czarownika, który doprowadził do zagłady carskiej rodziny Romanow. Dotychczas uważałam, że historia cudownie odnalezionej Anastazji to jedna wielka bujda, wymysł studia i reżyserów, aby uraczyć małe dziewczynki wspaniałą produkcją. Ale czy te zdarzenia są rzeczywiście stuprocentowo wymyślone? Nie powiedziałabym.

Nigdzie nie trafiłam na wypowiedzi twórców, którzy mogliby zasugerować, że bajka zawiera jakieś ziarno prawdy. Jednakże w internecie natrafiłam na bardzo interesujący artykuł dotyczący Anny Anderson. Całość możecie przeczytać TUTAJ.

Po poszperaniu w internecie udało mi się ustalić następujące fakty. W 1920 roku uratowano i umieszczono w szpitalu psychiatrycznym kobietę, która próbowała popełnić samobójstwo, skacząc z mostu. Po miesiącach leczenia wypowiedziała ona następujące słowa: „Nazywam się Anastazja Nikołajewna Romanowa, jestem cudownie uratowaną córką cara Mikołaja II”. W tamtych czasach tych „cudownie ocalonych” członków carskiej rodziny było od groma, dlatego nie wzbudziło to większych sensacji.

Jednak z czasem zrobiło się o niej głośno. Kobieta znała sekrety i informacje dotyczące carskiej rodziny, o których teoretycznie nie mogła wiedzieć. Zaczęto wątpić. Może rzeczywiście była księżniczką Anastazją? Kobiecie udało się przekonać ówczesne rosyjskie elity, co do swojej tożsamości. Jednakże z czasem zaobserwowano u niej agresję nietypową dla członków rodziny Romanow. Do tego nie posługiwała się językiem rosyjskim, mimo iż go rozumiała, gdy ktoś do niej mówił. Swoje potknięcia próbowała zatuszować mówiąc, że wskutek traumy, którą przeżyła, utraciła częściowo pamięć.

Kiedy wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych zaczęła posługiwać się pseudonimem Anna Anderson. W końcu wynajętemu przez krewnych carskiej rodziny, Martinowi Knopfowi udało się ustalić, że Anna jest w rzeczywistości Franciszką Szankowską, robotnicą z kaszubskiej fabryki. Jednak nie wszyscy uwierzyli w przedstawione dowody, a sama Anna starała się ignorować tego typu oskarżenia.

Dopiero po śmierci Anny Anderson, udało się porównać materiał DNA, który wykluczył powiązanie z rodziną Romanowów. Natomiast porównanie DNA z rodziną Franciszki wypadło pozytywnie.
Tak oto zdemaskowano Franciszkę Szankowską. Mówi się, że ona sama umarła w przekonaniu, że jest księżniczką Anastazją.

Zaczęłam pisać o bajce, a przeszłam do biografii oszustki z Polski. Widzicie powiązanie? Czy ta bajka opowiada wymyśloną historię ocalałej księżniczki Anastazji czy może wcale nie jest ona tak kolorowa i przedstawione zostały losy Anny Anderson?
Małe porównanie bajkowej Ani z Anną Anderson:
- obie posługiwały się imieniem Anna
- twierdziły, że cierpią na zanik pamięci
- miały wybuchowy charakter (prawdziwa Anastazja Romanowa była uosobieniem spokoju)
- jedna i druga pozytywnie zdały test wiedzy dotyczący rodziny Romanow i życia na dworze (w bajce Ania wyuczyła się tych faktów dzięki pomocy Dymitra i Władymira; Anna Anderson zabrała tę tajemnicę do grobu, do dziś nie wiadomo skąd znała szczegóły z życia Anastazji, jednakże podejrzewa się, że zdradził je ktoś blisko związany z rodziną Romanowów)
- podawały się za księżniczkę Anastazję mimo braku dowodów (w bajce – Ania nie robiła tego w złym celu, chciała znaleźć swoją rodzinę, w rzeczywistości – nie wiadomo, może chciała zgarnąć należną Anastazji część majątku?)

W takim razie o kim tak naprawdę jest bajka „Anastazja”? Myślę, że odpowiedź pada już w pierwszych minutach produkcji, kiedy caryca Maria mówi o swojej wnuczce Anastazji: „Ale już nigdy nie było dane nam się spotkać” oraz „Nie ujrzałam jej już nigdy”. Te słowa mogą sugerować, że spotkana pod koniec dziewczyna zdecydowanie nie była Anastazją.

To moja interpretacja, jednakże nie mogę się pozbyć wrażenia, że 20th Century Fox w dużej mierze opierało się na losach Anny Anderson.

Temat ten traktuję, jako ciekawostkę. Mimo że trochę ugodził mnie fakt, że bajka może opowiadać losy oszustki, a nie księżniczki, to nadal uważam ją za jedną z moich ulubionych. Sądzę, że jest świetnie wykonana! Oczywiście te zakłamania historyczne również są zrozumiałe. Bajki są tworzone z myślą o dzieciach, a raczej rozstrzelanie rodziny Romanowów i pokazanie, że oszustwo może ujść płazem niekoniecznie nadaje się dla dziecięcych oczu i uszu, prawda?

Tym, którzy jeszcze nie widzieli „Anastazji” bardzo polecam obejrzenie! Nigdy nie jest za późno na dobrą bajkę, niezależnie od tego, ile ma się lat. :)


Zdjęcia zostały znalezione w Google.
nr 1 - ,,Anastazja'' (1997 rok)
nr 2 - Franciszka Szanckowska/ Anna Anderson
nr 3 - Anastazja Nikołajewna Romanowa


Oglądaliście „Anastazję”? Jakie jest Wasze zdanie na temat Anny Anderson?

Popularne

Obsługiwane przez usługę Blogger.