Po
książce „Światło, którego nie widać” spodziewałam
się łzawej historii miłosnej na tle wojny, czegoś w stylu
„Jeźdźca Miedzianego”. Kiedy w trakcie czytania
zorientowałam się, że to całkiem inny typ powieści, poczułam
się nieco rozczarowana. Jednak nie chciałam się zbyt szybko zrażać
do tej książki, a tym bardziej, od razu jej odrzucać. Na początku
nie widziałam sensu w fabule. Czekałam, aż pojawi się jakiś cel,
do którego bohaterowie będą dążyć. Jednak w powieści nie ma
wartkiej akcji, która sprawia, że serce bije jak szalone. Ot,
zwykła obyczajówka na tle historycznym.
Nagroda
Pulitzera i wszystkie zachwyty mówiące, że to ogromne odkrycie
literackie brzmią obiecująco, prawda? Jednak ja zachwycona nie
byłam. Nie bardzo rozumiem fenomen tej książki. Według mnie jest
ona zwyczajnie przeciętna.

Trochę
męczył mnie fakt, że rozdziały miały po dwie lub trzy strony i
nieugięcie przeplatały się do końca książki. Mimo wszystko wolę
przeczytać jeden długi, coś wnoszący rozdział niż jeden krótki
i to do tego o zainteresowaniu Marie-Laure ślimakami (by zaraz
przejść do wyłapywania szpiegów dzięki radioodbiornikom przez
Wernera i z powrotem wrócić do Marie-Laure, która przez trzy
strony wraca do domu). Jeśli chodzi o historię chłopca wcielonego
do Wehrmachtu to mówię jak najbardziej tak, była to ta ciekawa
część, którą czytałam z wielką przyjemnością. Natomiast
historia Marie-Laure mnie nie porwała. Naprawdę godne podziwu jest
wyuczenie się makiety miasta na pamięć, ale autor niekoniecznie
musiał tak to rozwijać i wplatać jeszcze w to opowieść o jakimś
zaczarowanym kamieniu, który przynosi nieszczęście.
To co mnie najbardziej zastanawia to opisy książki. Zacytuję fragment ze strony wydawnictwa Znak: „Tak zaczyna się poruszająca historia zakazanej miłości dwojga ludzi (...)”. Że co? Nie chce zbytnio zdradzać wam fabuły, ale wierzcie mi, jeśli czytacie „Światło, którego nie widać” właśnie dla tej „zakazanej miłości” to się nie doczekacie.
Wiem,
że bardziej skupiłam się na wadach powieści, ale zirytowały mnie
one na tyle, że musiałam się tym z Wami podzielić. Raz jeszcze
powtórzę, że historia Wernera była naprawdę ciekawa i
przedstawiała nieco inny obraz Niemca. Pokazuje, że nie można
wszystkich wrzucać do jednego wora i mówić, że każdy Niemiec
jest zły.
Jeśli
za oknem leje deszcz, a wichura sprawia, że drzewa aż skrzypią to
śmiało możecie sięgnąć po tę powieść, by zająć czymś czas
;)
Może
ktoś z Was również czytał tę książkę i odniósł podobne lub
odmienne wrażenia?
0 komentarze:
Prześlij komentarz