Prawdziwym hitem okazał się powrót
do świata Harry'ego Pottera. Mowa o „przeklętym dziecku”
napisanym przez Jacka Thorne'a do spektaklu o tej samej nazwie. Czy
wydanie scenariusza w formie książki było dobrym pomysłem? To
jest już sprawa indywidualna. Jednak nietrudno dopatrzyć się, że
czytelnicy w większości dzielą się na dwie grupy o skrajnych
opiniach. Albo pokochali „przeklęte dziecko”, albo je
znienawidzili.
Czytając „Harry'ego Pottera i
przeklęte dziecko” niestety nie poczułam klimatu poprzednich
siedmiu tomów. Co więcej, miałam wrażenie, że to raczej
fanfiction napisane na średnim poziomie. Bohaterowie są w dużej
mierze wyprani z emocji, chociaż w tym wypadku zawiniła raczej
forma scenariusza. Sztuka wystawiana w teatrze ma o tyle większy
potencjał, że aktorzy mogą odgrywać emocje towarzyszące
bohaterom. W książce pozostaje nam własna interpretacja i wyobraźnia. Ktoś
powiedziałby, że to dobrze, ale kiedy teksty są sztywne, wymuszone i denne to nic już nie pomoże. Bardzo możliwe, że to wina
tłumaczy. Jeszcze nie miałam okazji przeczytać oryginału, a z
pewnością to zrobię. Póki co, odnoszę wrażenie, że Małgorzata Hesko-Kołodzińska oraz Piotr Budkiewicz zrobili najgorszą z możliwych zbrodni, a mianowicie –
przetłumaczyli tekst bardzo dosłownie. Wielka szkoda, że
Andrzej Polkowski nie zajął się tłumaczeniem tej części, ponieważ z
poprzednimi poradził sobie wprost genialnie (może z drobnymi wyjątkami, bo mam niewielkie zastrzeżenia do tłumaczenia nazwisk). Tutaj nie chodzi o to, żeby tłumaczyć wszystko
dosłownie, ale aby czytało się dobrze i sens pozostał ten sam.
Sama znajomość języka angielskiego nie na wiele się zda.
Wracając do bohaterów to nie są oni już tymi, których znaliśmy wcześniej. Harry, Ron i Hermiona
musieli przez te 19 lat przerwy, między siódmą a ósmą częścią,
przejść jakieś pranie mózgu. Nie będę owijać w bawełnę i
napiszę wprost – Harry to nadęty cham, Ron to kiepska kopia
próbująca dorównać Fredowi i Georgowi z czasów szkolnych, a
Hermiona najzwyczajniej w świecie stała się głupia.
Scenariusz dotyczy przede wszystkim
syna Harry'ego – Albusa Severusa, który jest... naprawdę
wybitnie głupim nastolatkiem. Zaczynam już nadużywać tego słowa,
ale ono opisuje większą część tego, co czytałam.
Czas na jakieś plusy. W sztuce bardzo
dużą rolę odgrywa młody Scorpius Malfoy. Wreszcie pojawia się
postać, która wśród pozostałych bohaterów wydaje się bardzo
dobrze wykreowana. Potrafi rozbawić, a także jest po prostu uroczym
dzieciakiem. No i przede wszystkim ma coś w głowie i potrafi
wyciągać konsekwencję ze swoich czynów. Pozytywnie zaskoczył
mnie również Draco Malfoy, który również się zmienił, ale jest
to zmiana bardzo realna. Osoby, które czytały już książkę lub
informacje podane przez Rowling mogą wiedzieć, że mam na myśli
pojawienie się w jego życiu Astorii wraz z jej odmiennymi przekonaniami. W
skrócie: Draco Malfoy stał się inteligentną i odpowiedzialną
osobą.
Najtrudniejsza sprawa przedstawia się
z oceną fabuły. Szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie tego na
scenie teatru (chociaż nadal mam nadzieję, że nagranie sztuki
zostanie sprzedane i wyemitowane w kinach!). Główny wątek dotyczy
podróży w czasie, który pokazuje, że nawet najdrobniejsze zmiany w przeszłości mogą mieć ogromny wpływ na rozwój wydarzeń. Pomysł był dobry,
ale jego wykonanie wręcz budzi politowanie. No i te wypowiedzi.
Ostrzegam przed małym spoilerem, niżej podaję kilka cytatów, które są tak żałosne,
że muszę je wypisać.
„Przed państwem Cedrik Doskonały
Diggory!”, „Tak jest, oto Harry Przebojowy Potter!” - te zdania
w książce wypowiada Ludo Bagman. W 'prawdziwym' „Harrym Potterze”
nigdy nie padły tak durne przymiotniki, które budzą zażenowanie.
Nie to jest najgorsze. Jedną stronę dalej możemy przeczytać:
„Dziewczęta mdleją, gdy pikuje, by się ukryć, i krzyczą
unisono: Panie Smoku, nie rób krzywdy naszemu Cedrikowi!”. Co?
CO?! Właśnie resztki klimatu się rozwiały...
Ciekawym
posunięciem wydaje mi się wątek dotyczący koszmarów sennych
Harry'ego Pottera. Odrobinę poznajemy dzięki nim młodego Harry'ego
– sierotę, wychowaną przez wujostwo, które nigdy nie traktowało
go na równi ze sobą.
Dochodząc do sedna trzeba wspomnieć, że nie brakuje czarnego charakteru. Swoją drogą, łatwo się domyślić, kto nim jest. W pewnym sensie można zrozumieć postępowanie tej postaci. Kieruje nią przede wszystkim rozgoryczenie. Myślę, że gdyby taka postać pojawiła się w serii Rowling to mogłaby zachować się podobnie. Jednak tym, co tutaj nie pasuje jest samo powstanie owej postaci. Jest to po prostu irracjonalne do granic możliwości.
Pominę fakt, że nasz czarny charakter, jak i Harry posiadają, w pewnym sensie, zdolność jasnowidzenia. Jak? To samo pytanie zadaję sobie. Pominę również skomentowanie zakończenia „Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka”, bo kłóci się ono z tym, co napisała J.K. Rowling w poprzednich częściach.
Dochodząc do sedna trzeba wspomnieć, że nie brakuje czarnego charakteru. Swoją drogą, łatwo się domyślić, kto nim jest. W pewnym sensie można zrozumieć postępowanie tej postaci. Kieruje nią przede wszystkim rozgoryczenie. Myślę, że gdyby taka postać pojawiła się w serii Rowling to mogłaby zachować się podobnie. Jednak tym, co tutaj nie pasuje jest samo powstanie owej postaci. Jest to po prostu irracjonalne do granic możliwości.
Pominę fakt, że nasz czarny charakter, jak i Harry posiadają, w pewnym sensie, zdolność jasnowidzenia. Jak? To samo pytanie zadaję sobie. Pominę również skomentowanie zakończenia „Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka”, bo kłóci się ono z tym, co napisała J.K. Rowling w poprzednich częściach.
Kto jest tytułowym przeklętym
dzieckiem? Nie jest to do końca jasne i można interpretować na
wiele sposobów. Mogę przypasować tutaj przynajmniej cztery
postacie. Każda z nich jest na swój sposób przeklęta. Jedna ze
względu swoją historię, druga na dziedzictwo, kolejna przez
plotki, a ostatnia przez rodziców. Może właśnie w tym tkwi sęk?
Może każda z tych postaci jest „przeklętym dzieckiem”?
Podsumowując „Harry Potter i
przeklęte dziecko” jest w moim mniemaniu kiepskim fanfiction, od
którego nie można oczekiwać cudów. Sztukę czyta się bardzo
szybko i na szczęście bardzo szybko idzie o niej zapomnieć. Trochę
obawiałam się, że jeśli książka wypadnie źle to zepsuje mi ona
obraz pozostałych części. Jednakże potraktowałam ją jako
odmienną, osobną historię i powoli wymazuję ją z pamięci. Miło
było przez chwilę udawać, że może magia odżyje, jednak to
tylko złudne nadzieje.
Parę razy się śmiałam, zdarzyło mi
się także wzruszyć. Mimo wcześniejszych, raczej ostrych słów,
książka ma swoje zalety. Polecam ją fanom Harry'ego Pottera, ale
nikomu poza nim, bo nie warto. Może akurat wpasuje się w Wasz gust. W mój, niestety, ósma część Harry'ego nie trafiła.
Pozostając w temacie świata Harry'ego
Pottera to udało mi się zdobyć unikatową książkę, pod tytułem
„Quidditch przez wieki”. Jest to świetny dodatek dla osób
zainteresowanych historią tego sportu, a także zasadami z nim
związanych. Przyznam, że o wiele lepiej bawiłam się czytając ten
króciutki poradnik niż wyżej wspomniany scenariusz sztuki.